sobota, 16 czerwca 2012

Rozdziała Pierwszy.


-Jenny, Jenny Sloan! Jest już szósta! Wstawaj wreszcie!- słowa uderzają mnie jak obuchem w głowę. Poznaję głos i twarz, która pochyla się nade mną. Jest to Lottie Lightwear- moja opiekunka, a opiekuję się mną w małym sierocińcu, czy jak wolisz bidulu. W miejscu gdzie trafiają niechciane dzieci, bo szkoda ich zabijać. Nie mamy szansy na wydostanie się z tej klatki. Na marzenia by być zaadoptowanym jesteśmy za stare, ale czy szesnastolatka może nazwać siebie starą? Normalna szesnastolatka z pewnością nie, ale ja nie jestem normalna.
Wstaję rozciągając się i ziewając. Reszta dziewczyn już krząta się po pokoju. Pomieszczenie jest niewielkie. Niejedna nastolatka ma pokój takiej wielkości. My mieścimy się tu w piętnastkę.
-O wstała śpiąca królewna.- zaczyna Sue, która jest moją znienawidzoną, o rok starsza siostrą.
-Zamknij się Su! Mam znów wyrwać ci parę włosów?!- odpyskowuje. Nasz kontakt jest zerowy. Zaczyna i kończy się na bójkach i sprzeczkach na temat "Z powodu, której z nas tu trafiłyśmy".
Moja siostrzyczka  z pewnością nie ma takich poglądów jak ja. Marzy, a marzenie w naszym położeniu już jest błędem. Przewiduje sobie pustą, świetlaną przyszłość jako modelka, lub co więcej aktorka. Pomimo mojej nienawiści do tej osoby śmiało mogę powiedzieć, że jest ładna, może nawet za ładna, a najgorsze jest to, że zdaje sobie  z tego sprawę. Dzisiaj jej czarne, nieskazitelnie proste włosy zaplecione są w długi, gruby warkocz sięgający do pasa. Oczy ma niebieskie, pospolite, ale nikt z pewnością nie ma ich tak zimnych, tak przerażających. Jej poruszanie się z wymuszoną gracją powoduje u mnie codziennie salwy śmiechu.- Zrób coś z sobą. Wyglądasz jak wiedźma!- Szydzi ze mnie podchodząc do lustra i setny raz zachwycając się samą sobą. Za grosz skromności, za grosz wychowania, ale w  końcu nikt nas nie wychowywał.
Zmierzam ku jedynej łazience w tym domu. Miała racje, wyglądam strasznie. Brązowe loki do połowy pleców powykręcały się w różne strony, rude oczy są spuchnięte, a nieskazitelnie prosty nos jest czerwony. Kwintesencją 'pięknej' całości są duże usta rozcięte przy jednej z szarpanin z Sue.
Trochę w lepszym stanie i czystym ubraniu wybiegam do kuchni.
-Ciociu Drew, pomóc ci w czymś?- pytam chudą kucharkę, na której twarzy ani raz za mojego pobytu w tym miejscy nie pojawił się uśmiech.
-Oj Jenny, kochanie! Jednak cię obudziły, a mówiłam im, że wieczorem źle się czułaś- rozczula się sprawdzając mi swoimi chropowatymi ustami temperaturę na czole.- Coś nie najlepiej wyglądasz. Proszę cię pomóż mi misiu, tam masz ścierkę.- mówi wskazując zniszczonym palcem na półkę na której stoi stos ładnie ułożonych ściereczek.  Drew jest bardzo mała. Ma niespełna pięćdziesiąt lat, ale spokojnie można by doliczyć jej kolejne dziesięć. Jej mysie włosy zawsze spoczywają na głowie w postaci mocno spiętego koka. Mieszka w tym sierocińcu prawie od początku swojego życia. Nie skończyła żadnej szkoły, prócz tej jaką tutaj wykłada nam pani Lottie, ale teraz są wakacje. Wszystkie skończymy tak jak ona. Bez męża, domu, godnej, dobrze płatnej pracy. Nie myślę optymistycznie, nie jestem na tyle silna, a Ty? czy będąc na moim miejscu myślałbyś o przyszłości? Bo ja boję się następnego dnia. Boję się, że wrócą ci, którzy chcą zamknąć ten "dom dzieci porzuconych". Nienawidzę tego miejsca, ale jest jedynym, które mam.
-Wiesz słoneczko, Henry przysłał list. Znów pisze, że mnie kocha i ciągle o mnie myśli.- wydusza Drew radosnym tonem,a le to uczucie można wyczytać tylko z jej piwnych oczu. Henry to jej znajomy, dawny przyjaciel. Poznała się z nim kiedy była jeszcze młoda, wyjechał, zapomniał o niej, a obiecywał, że będzie pisał. Już od roku to ja wysyłam do niej listy w jego imieniu. Gdyby dowiedziała się o tym wszystkim... Jestem zła na siebie, że to zaczęłam, ale teraz nie mogę już przestać, ona nie przeżyłaby tego.
-Tak? To wspaniale. Pozdrów go ode mnie- wyduszam zła na siebie.
Kończę pracę w kuchni i  żwawym krokiem idę do sypialni pani Lightwear.
-Mogę?- pytam uchylając drzwi, które swoim skrzypieniem całkowicie zagłuszyło moje słowo.
-Możesz Jenny, wejdź- zapraszam mnie swoim niemiłym głosem.
-Czy są jakieś odezwy? Może znaleźli już mamę? Przysłali list?- zasypuje ją pytaniami dotyczącymi ostatnich zdarzeń.
-Tak, był list. Wzięła go Sue- odpowiada, a ja bez słowa wybiegam do sypialni.
List jest dla mnie bardzo ważny, śmiem twierdzić, że  w tym momencie najważniejszy. Nasz sierociniec chcą zamknąć dlatego władze doszukują się naszych krewnych, którzy mogliby się nami zaopiekować. Znaleziono rodziny wszystkich, prócz naszej.
-Su co było w liście? Sue słyszysz mnie- krzyczę by moje słowa dobiegły do niej przez hałas odkurzacza. Najwyraźniej nie dobiegają - Su, gdzie jest list!- wykrzykuję zatapiając swoje palce w jej ramieniu. 
-Co robisz! Nie ma, wyrzuciłam go!- odpowiada, a na jej twarzy pojawia się parszywy uśmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz